Krótka relacja z kilkudniowej włóczęgi po Beskidzie Sądeckim - bodajże najtródniejszych do rowerowania górach naszego kraju. Młody górotwór oferuje wiecznie ciągnące się interwały, piekielnie długie podjazdy o potwornym nachyleniu, kamieniste, wypłukane przez deszcze drogi, ciągła walka o przyczepność oblepionych błotem opon...To co tygryski lubią najbardziej.
  Zaczęliśmy w Starym Sączu gdzie ciapąg PKP dowlókł nas szczęśliwie z Łodzi.
Po krótkim popasie w znajomym sklepie rozpoczęliśmy mozolne pedałowanie ku pierwszemu punktowi naszej wycieczki - Prechybie.
Niesamowite widoki i świetne żarcie rekompensowały prawie 3 godziny podjazdu głównie asfaltem (tfuu na psa urok). Kolejnym punktem Była Radziejowa, jeden z wyższych szczytów Beskidu Sądeckiego.
Prowadzi tam singletrack wiodący grzbietem a po obu stronach rozciągają się widoki które długo zapadają w pamięci. ze szczytu Radziejowej zaczyna się jeden z najcięższych zjazdów w tych okolicach, prowadzi rzadko zalesionym stokiem gdzie woda wypłukała ziemię zostawiając nagie, śliskie korzenie i kamienny łupek. Slalom po takim podłożu między drzewami, krzakami i ciągła walka o życie z tyłkiem w niebezpiecznej bliskości tylnej opony potrafi wymęczyć człowieka i sprzęt. Ale te widoki...
Wizyta u naszych południowych sąsiadów wraz z degustacją miejscowych specjałów. Nie mogło zabraknąć dobrego zjazdu...
Browarki w Szczawnicy, po ciężkim dniu trzeba uzupełnić płyny.
A potem już w stanie lekko oscylującym w okolicy totalnej najebki (na 1 się nie skończyło) 3 bikerów dziarsko udało się do miejsca spoczynku - bazy studenckiej w Jaworkach. Miejsce urokliwe, towarzystwo barwne dość, noclegi tanie więc wszystko czego trzeba umęczonym wędrowcom.

 
Wieczorem zaczęła się niewielka imprezka gdzie przy dźwiękach gitary nasz skrzypiący głos niósł się po halach płosząc ewentualne wilki czy inne niedźwiedzie łaknące krwi niewinnych.
 Miłe towarzystwo pod sklepem Jawor i doskonały sposób uzupełnienia niedoboru elektrolitów - polecamy.
A dnia następnego rozpoczętego obfitym śniadaniem czas wyruszyć w drogę. Słonko, lazur nieba, błoto i pięcie się ku szlakom prowadzącym na wschód - ponoć tam musi być jakas cywilizacja.
Szlak do Piwnicznej wiedzie pagurkami i lasami, miejscami przekraczamy granicę Słowacką. Dzień nieubłaganie dąży do finału a my posilamy się w bacówce na Obidzy
I tu zaczyna się słynny zjazd do Piwnicznej. prędkości w granicy wartości 3-cyfrowej nie są tu rzadkością. Zaczyna się niewinnie mocno meandrującą, wyłożoną szerokimi płytami betonowymi drogą by po kilkunastu ostrych patelniach wjechać na asfaltówkę, dupa za siodło i modlitwa żeby wyrobić kolejny zakręt, smród palonych hamulców gdy tylko pomyślisz o hamowaniu i świst powietrza...bajka. I tak do samej Piwnicznej. Potem już "dworzec" PKP i ładujemy się do przemiłego wnętrza żelaznego potwora.

Żegnamy się z górami, podrapani, posiniaczeni, przepici i zmęczeni ale to nic, nic to przecież...
Tę wycieczkę tworzyli:
Czak
Szczena
Pawulon
Nasza sprzęta dały radę, tym razem obyło się bez większych dramatów. stan techniczny prezentują zdjęcia:
Czaka cheeta
Szczeny Mongoose vel DodaPawulona AC

Witam. Jest to strona w budowie i chuj wie co mi z tego wyjdzie. Generalnie stronka ekipy świrów więc może być ciekawie hyhy. Trzymajcie kciuki
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja